Julia Jóźwiakowska
TAJEMNICA SNU
Był pochmurny, szary, deszczowy dzień. Za oknem słychać było
tylko spadające z rynien domów krople, które uderzały o ziemię…plum…plum… Zegar
wybił już godzinę siódmą, a z każdą minutą ubywało czasu do wyjścia.
- Wstawaj! – słyszałam tylko doniosły głos mamy z kuchni. I
było to właśnie ostatnie słowo przed tym, co miało się stać. Światło zgasło.
Usłyszałam tylko głośny grzmot.
- Mamo! – krzyczałam w zaparte, ale nikt nie odpowiadał.
- Gdzie jesteś?! – kończąc to pytanie. weszłam do kuchni... W
dom uderzył piorun. Błyskało już wcześniej, ale nie sądziłam, że dojdzie do
czegoś takiego. Talerze rozbite na nieliczną ilość kawałków wbijały się w moje
stopy niczym gwoździe w metalową ścianę. Bałam się jak nigdy! A do tego
ciemność jeszcze bardziej podkręcała mój strach. Aż nagle poczułam uderzenie
zimna. Drzwi na zewnątrz były otwarte. Z początku mówiłam sobie: „Nie, to
jeszcze pogorszy sprawę”, ale moje drugie ja kazało iść mi przed siebie. Tak
też uczyniłam. Szłam po mokrym asfalcie gołymi stopami, aż doszłam do domu
mojej przyjaciółki. Zapukałam ręką ścierpłą z zimna. Czyżby jej też nie
było? Mój lęk i obawy były coraz większe. Nawet latarnie na ulicach
podporządkowały się piorunowi, który uderzył w mój dom i zgasły. Nagle zaczęłam
się zniżać i zniżać coraz bardziej. Mieliśmy ostatnio na przyrodzie co to
depresja, ale to nie było to. Spadek był zbyt stromy i nagle przestałam czuć
grunt pod nogami.
- Ja spadam, pomocy! – krzyczałam co sił, ale nikt się nie
zjawił. Zaczęłam wątpić w siebie, gdy spadałam coraz głębiej, gdy nagle
zobaczyłam… Czy, czy to światło? Tak to wyglądało. Zamknęłam oczy i nie wierząc
stanęłam, ale nie był to ani zimny twardy asfalt, ani potłuczona porcelana.
Było to coś miękkiego.
- Tak! – to była trawa, taką samą hoduje moja babcia w
ogródku. Już chciałam ruszyć dalej, gdy zza krzaków usłyszałam szmer.
Przypomniało mi się to uczucie, a w zasadzie odgłos, gdy piorun uderzył w dom.
Nie wiedziałam zupełnie, gdzie jestem i co tu robię. Ciarki mnie przeszły. Ale
zaraz? Dalej nie ma mamy! I znów
poczułam to jak liczne odłamki talerzy wbijały się w moje stopy. Nie było to
przyjemne uczucie, wręcz przeciwnie. Zastanawiałam się też, co stało się z moją
przyjaciółką. To co z mamą? Nie miałam wyboru, usiadłam w rogu i zaczęłam
płakać. Ale ku mojemu zdziwieniu moje łzy nie były pod postacią ciała ciekłego,
lecz stałego. Każda moja łza zamieniała się w diament, i to prawdziwy.
Co się dzieje? Moje ciało zaczęło powoli znikać. Najpierw
ręce potem nogi, stopy… Nagle znalazłam się w łóżku. W moim własnym łóżku i
ponownie usłyszałam głos mamy.
- Spóźnisz się do szkoły! – Wszystko wróciło do normy. Mama
weszła do pokoju.
- Co tak długo? – zapytała. – Miałaś jakiś sen?
- Nie, tylko taki malutki – odpowiedziałam, z trudem
zaciskając zęby.
- To schodź na śniadanie, owsianka gotowa.
- Dobrze, mamo!
Zeszłam na dół.
-Tylko uważaj, nie idź tędy. Stłukłam talerz, pokaleczysz
się.
Nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się do mamy, która
sprzątała z ziemi resztki porcelany.